czwartek, 27 maja 2010

Ludzie ludziom

Ludzi ciąg dalszy...
Doszłam do wniosku, że Łukasz będzie pisał pewnie częściej o grach, a ja o ludziach, krótkie historie...

Pan F.
Pan F. poczęty został na chwilę przed śmiercią swojego prapradziadka (97 lat?). I choć mówi się, że można już w tym czasie coś pamiętać, to on będzie go znał prawdopodobnie tylko ze zdjęć. Koleje jego losu można krótko opisać w tytule jednego z filmów  reżyserii Mike'a Newella, według scenariusza Richarda Curtisa pt. "Cztery wesela i pogrzeb". Kwestia pogrzebu została już wspomniana wyżej. Teraz jeszcze tytułowe cztery wesela.
Pierwsze z  nich odbyło się w dość nieszczęśliwym miesiącu jak mówią wierzenia ludowe. Niestety miesiąc najlepszy na śluby to miesiąc z "r". W maju tego "r" nie ma. Niemniej jednak nie dla każdej Pary Młodej jest to czas nieszczęścia. W tym przypadku wręcz przeciwnie. Rolą Pana F. w tym czasie było wspieranie kierowniczki. Miał on jeszcze jedno dość trudne zadanie. Mianowicie trzeba było już zacząć odczuwać takty muzyki i uczyć się pierwszych tanów. To ciut trudne, ale ćwiczenie czyni mistrza.
Drugie wesele lipcowe również bez "r", ale co to dla Przepięknej Pary Młodej... Tu Pan F. wsłuchiwał się w nowe rytmy i falował w tańcu. Troszkę się zmęczył tą hulanką.  Jednak to kolejny krok w jego rozwoju, bo zaczął postrzegać muzykę jak nieodłącznego towarzysza jego drogi. Późniejszy czas pozostał tylko na wybieranie odpowiednich dla siebie rytmów.
W sierpniu natomiast wybawił się za wsze czasy. Początkowo zbierał siły i odpoczywał w doborowym towarzystwie na łonie natury podziwiając akrobacje powietrzne. Potem w czasie 2 dni odwiedził dwie Pary Młode ciesząc się ich szczęściem. Był to czas zabawy i relaksu, nowych smaków i wielu wielu nowych głosów. Oczywiście wszystko przy rewelacyjnej muzyce w klimacie lasu i wsi staropolskiej.
To był piękny czas jeszcze w ukryciu przed światem.
Potem nadszedł czas bólu rodzenia i odpoczynku po największych wysiłkach życiowych. Wtedy zaczęły się problemy. Ludzi już było widać i trzeba było zgadywać które twarze są bezpieczne, które nie. Kto będzie dla Niego oparciem i silną ręką,a kto poratuje w czasie dziwnego uczucia podobno zwanego głodem... Wbrew pozorom i opiniom to nie była jedna osoba...
Życie toczyło się dalej... ciągle nowe twarze, hałas ulicy i szmery domów, śmiech, nowe uczucia, doznania. Ciągłe poznawanie, zagubienie, lęk, radość, odwaga, nowe wyzwania... i jakoś idzie.
Obecnie Pan F. jest już dużym (75,9) człowiekiem, który odziedziczył po przodkach jak na razie 4 zęby i umiejętność chodzenia z podpórką. Na kolejne umiejętności wszyscy czekają z niecierpliwością....
I właśnie wstał...

poniedziałek, 24 maja 2010

O tym i o owym

Na początek trochę tytułowego tego i owego. Przepraszam wszystkich czytelników, którzy oczekiwali, że więcej będzie w nim przemyśleń, może recenzji gier, może jeszcze czegoś innego. Ale blog ów w pewien sposób sam się tworzy. Jest za to głównie odpowiedzialna moja żona, która tworzy, wysyła, publikuje... Oczywiście bardzo jestem jej wdzięczny za współtworzenie. Dzięki temu blog jest, jak widzimy, wspólny. I dobrze.
Czemu ja tak mało piszę? Różnie. Czasem chyba nie mam czasu, ale dzisiaj się wziąłem. To jest zresztą ciekawe, bo w weekend nie miałem tak naprawdę na nic czasu. Dosłownie mało albo wręcz wcale wolnego czasu. Chociaż może trochę by się znalazło. W końcu obejrzeliśmy 2 Bondy (Pozdrowienia z Rosji i Goldfingera). Ale skoro już weekend był minął, czas się znalazł. Nawet do tego stopnia, że się ogoliłem. Czad. Ale nie mówmy tu o jakichś błahostkach. Konkrety, konkrety, konkrety.

Najpierw fota z Agricoli. Czyli z sobotniego grania:


O samej grze chyba nic nie zostało powiedziane. To opowiem: jesteśmy dość zmyślnymi farmerami. Mamy małe gospodarstwo i dwuosobową rodzinkę, i działamy, ażeby się rozwinąć. Tworzymy pastwiska, najmujemy pomocników, orzemy i obsadzamy pola, pieczemy chleb, budujemy usprawnienia, powiększamy rodzinę, łapiemy zwierzęta, żeby wsadzić je na pastwiska, zbieramy z pól warzywa i zboże, powiększamy dom, ulepszamy dom... Można by wymieniać i wymieniać. Najważniejsze: na wsi letko nie ma. Trza się nieźle nagłowić, żeby wyjść z jakąś porządną liczbą punktów. Można powiedzieć, że wygra ten tylko, kto dba o w miarę równomierny rozwój swojego gospodarstwa. Gra jest godna uwagi i zagrania, ale nie wiem, czy na moją ostateczną ocenę tej gry nie wpłyną wymieniane wcześniej karty (pomocników i małych usprawnień). Każdy gracz dostaje ich konkretną ilość (7 + 7) i może dostać coś zupełnie nieprzewidzianego. Nie znam jeszcze wszystkich kart, ale z tego co widziałem: są karty lepsze i łatwe do wyłożenia, są karty słabsze, są katy drogie. Ogółem różne. Być może każda jest dobra, a ja na razie tego nie widzę... Na razie może tyle.

A na koniec zdradzę Wam mały sekret: ten blog współtworzy też Franek. Oto dowody:















A dla spragnionych więcej zdjęć tutaj: http://picasaweb.google.pl/lhapka/GOwnieFranek#

007

BOND z 64 roku: Goldfinger
Widać na nim małe nieścisłości. Zauważyliśmy to wczoraj, rzeczywiście widać to na filmie (...stary ale jary...)

Kolejne dni domu otwartego. Sobota spędzona na testowaniu umiejętności dziewczyn ze studium fryzjerskiego w "Żaku". Potem partyjka w AGRICOLĘ z  mężem, Dawidem i Jarkiem... Drugie miejsce - gra dobra, tylko jak dla mnie za dużo zależy od kart, wygrana zależy w dużym stopniu / za dużym stopniu właśnie od tego co się trafi. 
Na koniec wspólny wieczór przy Bondzie... Dla chwil spędzonych razem warto żyć... A w niedzielę -  Zielone Świątki - Zesłanie Ducha Świętego. Mama i Magda zrobiły nam niespodziankę i przyjechały z obiadem. Było bardzo fajnie i świętowanie odbyło się jak należy w gronie rodzinnym. A u mnie ciągle zapalenie ucha i początek zapalenia jamy ustnej. Ale jest też dużo radości przez Frankowe dorastanie i inne atrakcje.
Do następnego odcinka.

piątek, 21 maja 2010

Ludzie

 
Dziś całe popołudnie spędziliśmy na wędrowaniu po Lublinie. Pogoda dopisała, to zrobiliśmy tacie niespodziankę i pół rodziny się zeszło na grańsko. Ludzie są niesamowici - fajnie jest ich czasem obserwować...


Nowy przepis:
Sałatka pt. "żółta skórka".


 Składniki:
  • kukurydza - 1 puszka, 
  • 2 jaja- ugotowane na twardo, 
  • tuńczyk - 1 puszka, 
  • makaron - resztki z obiadu :)
  • sos winegret.
Sposób przygotowania:
Wszystko razem wymieszać, podawać z chlebem z masłem. Dobre. Smacznego :)

czwartek, 20 maja 2010

Życie jest takie proste z taką żoną jak moja.
Zdjęcie stare. Jesteśmy na nim po prostu piękni.
Pozazdrościć.
Posted by Picasa

środa, 19 maja 2010

Nie wiem, co w związku z tym należałoby zrobić, ale dziś jest Dzień Dobrych Uczynków:

wtorek, 18 maja 2010

Nowości u naszego syna


Dziś Franek pierwszy raz sie podźwignął przy swoim krzesełku i chodzi przy łóżku już:)niesamowite jest patrzeć jak rozwijają sie małe dzieciaczki.
Link na dziś

niedziela, 16 maja 2010

Maraton

wyzdrowieni wszyscy. Franek miał niespokojne noce ostatnio, ale jakoś daliśmy radę. Ciekawa rzecz w ten weekend. Nic nie planowaliśmy, a tu nagle od piątku od 11:00 zaczął się maraton gości... skończył się dziś o 21:45. Coś niesamowitego. Babcie i dziadkowie przyjechali odwiedzić przede wszystkim Franusia swojego najukochańszego Wpadły też cioteczki trzy i przyszły wujek i Karol (http://kjzaragoza.blogspot.com/), Agata z Waldkiem, Kokiecia i E. Kobylińska, Madzia J. Także od piątku graliśmy, piliśmy herbatki, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, ubawiliśmy się po pachi... Za to dla siebie mieliśmy w tym czasie tylko 2 godziny- takie zmiany między gośćmi. Bardzo przyjemny weekendzik...Dziękujemy wszystkim za odwiedziny... Dobrze jest wiedzieć, że można jeszcze z kimś miło spędzić czas.
powstały też dwa żarty:
1. Karol kupił i zrobił jedzenie w gościach i zostawił niewykorzystane produkty, co nigdy się nie zdarza - dla wtajemniczonych.
2. Blondynka, niska blondynka i ogórki: Kiedy dwie blondynki jedzą ogórki?
Blondynka nie je ogórków, bo jej się głowa do słoika nie mieści, poza jednym wyjątkiem: święta. W święta ogórki są w beczkach.
Niska blondynka nie je ogórków w ogóle bo do beczki nie dostanie:)

poniedziałek, 10 maja 2010

Wracamy powoli do zdrowia. Zmiotło nas. Doszczętnie wszystkich. Chyba jakaś malutka bakteria, bo leżeliśmy kilka dni, prawie bez ruchu. Było to zapalenie gardła. Monika, Franek i ja. Tragedia. Ale jak już pisałem dochodzimy do siebie.
Główną oznaką, że już lepiej jest wczorajsza partyjka w Poison, na szczęście w większym gronie (Ela, Rudy, Misiek i my). Tym razem zmiotła nas Monika.